Treat yo self

Całe moje życie ma wartość  14,50 zł.

Nie wiem, z czego się to wzięło ale przekroczenie magicznej granicy 15 zł za towar zawsze wprawia mnie w dyskomfort. Moment zapłaty nieraz wprowadzał mnie  w jakiś nerwowy stan. Po co mi ten wydatek? A jeśli potem będę żałować zakupu i będzie to zmarnowany hajs? W takich momentach wąż w kieszeni obkręca się wokół karty płatniczej (mamy 2017, gotówka już #nikogo) pieniądze ociągają się przed opuszczeniem portfela, w mózgu zachodzą kalkulacje prowadzące do przegrzania procesora i spięcia synaps. Piętnaście zeta za kawę podlaną słodkim syropem (zapewne kupowanym w cenie hurtowej i niewartym swojej ceny)? Wewnętrzny Janusz dostaje palpitacji. Posiłek droższy niż podana kwota? O kurde, to trzeba przemyśleć, to nie są tanie rzeczy. Zresztą pewnie używają mrożonek. Szminka za ponad dwie dyszki? A jak się okaże, że oszpecam się na własne życzenie? Dzień paszteta można równie dobrze świętować za pomocą tańszego kosmetyku… Cena za strzyżenie skoczyła o dychę? Chyba nadszedł czas na szukanie nowego fryzjera. Nie znalazł się? No nic, od brzydkich włosów jeszcze nikt nie umarł.
Freud pewnie miałby kilka fajnych teorii na ten temat, ja natomiast widzę tu ślady po chomikowaniu w domu rodzinnym (pozdrawiam wielką szafę zawaloną przydasiami wszelkiego rodzaju!), szukaniu promocji na każdym kroku (które po przeanalizowaniu promocjami wcale nie były), pozostałościach po minionym systemie, kiedy wszystko było na wagę złota a półki w sklepach świeciły pustkami. Dlatego, wzorem bohaterów serialu “Parks and Recreation” coraz częściej pozwalam sobie na “Treat yourself day”. Jakiś mały głosik z tyłu głowy popiszczy o wyrzutach sumienia, ale szybko sobie wkręcam, że to komar. Wiadomo, komary sie przegania, bo inaczej zrobią kuku i będzie bolało.

L’Oreal miał rację - jestem tego warta!

Komentarze

Popularne posty