Gdy wzywa promocja, moim obowiązkiem jest walka


Wiecie jak to jest spać z rakietkami do badmintona pod poduszką (i nie, nie są one prezentem mikołajkowym)? Nie? Ja już wiem.
Wszystko zaczęło się prawdopodobnie za czasów komuny, jeśli nie wcześniej - półki świeciły pustkami, a jedyne, na co można było liczyć w sklepach to obecność ekspedientki. Bieda aż piszczy, jak już coś udało się dorwać to traktowało się to z nabożeństwem, taki tam święty Graal konsumenta.
Jak wiadomo, wszystko zdążyło się zmienić - towary są ogólnodostępne, nikt nie jest zmuszony do walki o ostatnią rolkę papieru, nie trzeba się martwić o to, że zabraknie nam danego produktu - zawsze można skoczyć na dół i dokupić. Przynajmniej tak uważa większość społeczeństwa. Ta sama większość bardzo ceni sobie również swoją wygodę oraz przestrzeń użytkową w mieszkaniu (zwłaszcza, że co jak co, ale za metry kwadratowe w naszym kraju płaci się słono).
Niestety, nie ona. Moja matka. Na słowo “promocja” wyostrzają się jej zmysły niczym lwicy goniącej antylopę - tak, ten hajs musi zostać przepieprzony na zapas desek do krojenia lub solniczki w kształcie kota. Nieważne, że prawie identyczne kurzą się wciśnięte w szafę w dużym pokoju. Przecież zawsze mogą się przydać. Tylko, że zawsze nie nadchodzi nigdy. Brzuszki ceramicznych kotków nigdy nie zostaną napełnione solą i pieprzem, nikogo nie przywitają w towarzystwie chleba i wódki. Gdyby były więźniami, właśnie kopałyby tunel niosąc na swoich pyszczkach pieśń o wolności.
Równie magiczne właściwości ma wyraz “tanio” - bo skoro tanio, to grzech nie brać. A za grzechy będziemy skrupulatnie rozliczeni. Panbuk nie lubi, kiedy postępujemy wbrew niemu, wszak Polska jest krajem bardzo katolickim. Jedynym rozwiązaniem jest zatem ładowanie bibelotów do wózka z nadzieją, że reszta domowników nie zorientuje się, że przybyło nam kolejnego badziewia. No chyba, że spadnie im na głowę podczas otwierania szafki. Ale kto by się przejmował detalami w obliczu spraw ostatecznych?
W ten właśnie sposób, podczas świątecznej wizyty, spałam z dwoma zestawami jebanych rakiet do badmintona wciśniętymi za poduszkę. Oto jak w dużym mieszkaniu można nabawić się klaustrofobii. 

Komentarze

Popularne posty